Szanowni Państwo! Zachęcamy do przeczytania bardzo poruszającego wywiadu z rodzicami dziewczynki, która odebrała sobie życie w wyniku 'hejtu'.
Drodzy Rodzice, rozmawiajcie o tym z dziećmi, reagujcie, bądźcie czujni!
Droga Młodzieży, bądźcie dla siebie mili, szanujcie się, reagujcie, gdy widzicie, że komuś dzieje się krzywda.
Inne szkoły prosimy o udostępnianie artykułu.
********************************************************************
Po śmierci 16-letniej Julii jej rodzice mówią: Wiele dzieci odchodzi w ciszy. Problem hejtu jest ogromny
Przestała walczyć, przestała się martwić. Wyglądała, jakby była weselsza. A ona po prostu była pogodzona. Dopiero teraz to wiemy. I wciąż zadajemy sobie pytania, co jeszcze mogliśmy zrobić. Rozmowa z Moniką i Wojciechem Ziębami
Dlaczego zgodziliście się na rozmowę?
WOJCIECH: Chcemy, żeby szkoły, dorośli, rówieśnicy, nie byli obojętni na złe, przemocowe traktowanie drugiego człowieka. Julia odebrała sobie przez nie życie.
MONIKA: Mamy świadomość, że nic nie wróci życia naszej córce. Gdy straciliśmy Julię, zawalił nam się świat. Pewnego dnia obudziliśmy się i to mąż właśnie powiedział: „Słuchaj, spróbujmy chociaż pomóc innym dzieciom. Może to nam da siłę, żeby dalej żyć". Niespełna cztery miesiące temu przeżyliśmy tragedię. Mamy świadomość, że to nie jest tak, że odeszła tylko Julia. Wiele dzieci odchodziło w ciszy – odbierały sobie życie właśnie z powodu nękania, hejtu, agresji. I chcielibyśmy o tym mówić głośno. Problem się nasila. Już odzywa się do nas bardzo wielu ludzi, którzy opowiadają swoje historie. Rodzice mówią, że problem agresji i hejtu jest ogromny.
Jaka była Julia?
MONIKA: Zawsze była radosna. Dużo się śmiała, śpiewała, żartowała, wygrywała konkursy wokalne. Do momentu...
WOJCIECH: ...gdy stała się ofiarą.
MONIKA: I wtedy zaczęła gasnąć.
Kiedy to się zaczęło?
WOJCIECH: W pandemii, kiedy nauka przeniosła się do internetu. Tam zaczęło się wyszydzanie. A Julia przeżywała to bardzo. Nie chciała chodzić do szkoły.
Dlaczego akurat Julia?
MONIKA: W przypadku Julii zaważyła prawdopodobnie ta szczególna wrażliwość. Gdy dzieci wyłapały, że Julia taka właśnie jest, stała się kozłem ofiarnym. Najpierw to było po prostu odrzucenie. Wyrzucanie z grupy. Wywalamy cię. Nie rozmawiamy z tobą. I to jakoś idzie, tak lawinowo się nakręca. Ten ostracyzm, wykluczenie z grupy, to też jest przemoc. I strasznie boli. Nawet bardziej niż gdyby ktoś powiedział coś złego. Młodzież myśli: skoro nie uderzyliśmy, to znaczy, że nie zrobiliśmy nic złego. Chciałabym, żeby młodzi mieli świadomość, że odrzucenie jest przemocą i może bardzo boleć. Julia mówiła: „Mamo, zobacz, co o mnie piszą", „W ogóle nie chcą ze mną rozmawiać".
WOJCIECH: Interweniowaliśmy w szkole w sprawie odrzucenia.
MONIKA: Ale Jula nie chciała tam chodzić. Prosiła, wręcz błagała, żeby zabrać ją do innej. Tak zrobiliśmy, ale sytuacja się niestety powtórzyła.
WOJCIECH:
Zmieniliśmy szkołę, ale to małe miasto, dzieci się znają. Teraz tak to interpretujemy, że łatka ofiary przylgnęła do Julii. Nie została przyjęta do grupy. Szła już z tymi wspomnieniami, przeżyciami i ze strachem, że będzie nielubiana. I tak się stało.
Co zrobiliście?
MONIKA: Znów byliśmy w szkole, alarmowaliśmy, że córka nie jest akceptowana i bardzo to przeżywa. Usłyszeliśmy, że to niemożliwe.
Niemożliwe?
MONIKA: Nauczycielki mówiły, że widzą Julię na korytarzu, że ona jest głośna, radosna.
WOJCIECH: Że jest sztuczna.
MONIKA: Rzeczywiście Julia mogła grać. Ona próbowała przetrwać, udawała, że daje radę. A niechęć grupy się nasilała. Julia zamknęła się w sobie. A my słyszeliśmy, że córka jest taka wrażliwa, że przesadza.
WOJCIECH: Żona znalazła w internecie reportaż o bullyingu (przemoc rówieśnicza – red.) i wysłała do wychowawczyni Julii i pedagoga szkolnego.
Była reakcja?
WOJCIECH: Zaproszono nas do szkoły, ale potraktowano jak wrogów.
MONIKA: Wychowawczyni Julii i pedagog odebrały to jak straszenie, uznały, że planujemy poinformować o sprawie media. A mnie ten reportaż poruszył, bo to była historia nękanego chłopca, który miał identyczne objawy jak Julia – on też chował się w toalecie, wycofywał.
WOJCIECH: A po incydencie, kiedy Julia w internecie została obrzucona wyzwiskami, także wulgarnymi, które trudno cytować, i gdy zgłosiliśmy sprawę na policję, ona w ogóle nie chciała już chodzić do szkoły.
MONIKA: Samotność Julii była wtedy ogromna. Nie miała akceptacji w szkole, szukała jej w internecie. Była terapia, nauczanie indywidualne.
WOJCIECH: Julia trafiła pod opiekę psychologa, psychiatry. Brała leki, miała terapię psychologiczną. Nie pomagało. Julia się samookaleczała, pojawiały się stany depresyjne.
MONIKA: Rozmawialiśmy z nią, tłumaczyliśmy, mówiliśmy, że jest bardzo wartościową, wspaniałą dziewczyną.
WOJCIECH: Powtarzała, że jest brzydka, gruba, bo tak ją określali. Zapewnialiśmy, że to nieprawda.
MONIKA: Ale ważniejsze było zdanie rówieśników. Słyszała, że buty ma nie takiej firmy jak trzeba, ubrania nie tej firmy, którą lubiły dzieci. Ataki przybierały na sile.
Hejterzy są bezkarni?
MONIKA: Młodzi ludzie zdecydowanie żyją w przekonaniu, że nie będzie konsekwencji ich zachowania. I nie ma. Gdy w podstawówce Julia była gnębiona, a w internecie rozlał się na jej temat ogromny hejt – była wymieniana z imienia i nazwiska – zgłosiliśmy się na policję i myśleliśmy, że to wystarczy.
WOJCIECH: A od policji usłyszeliśmy, że portal jest amerykański i nie ma szans ustalić, kim byli hejterzy.
MONIKA: Dopiero, kiedy dostarczyliśmy policji dane osób, które ukrywały się pod anonimami, policja przekazała sprawę do sądu rodzinnego.
Hejterzy się przestraszyli?
MONIKA: Przeciwnie.
Mama jednej z dziewczynek, które hejtowały Julię, powiedziała, żebyśmy nie wycofywali sprawy, ponieważ jej córka zareagowała tak, że nawet tę mamę to zmartwiło. Ta dziewczynka – może wtedy 13-letnia – powiedziała: „Mamo, ja sobie wyguglowałam, że mi nic nie grozi, najwyżej kurator pogrozi mi palcem". I dokładnie tak się stało.
Jestem przekonana, że niezbędne jest zaostrzenie konsekwencji karnych, że tylko to jest w stanie skłonić hejterów, by choć trochę się zastanowili.
Brak skutecznej reakcji nakręca przemoc.
MONIKA: Wciąż to ofiara ucieka ze szkoły. Jest wielu rodziców, którzy zabierają dzieci, zmieniają szkoły, żeby uchronić dziecko.
WOJCIECH: Tuż po marszu ciszy, zorganizowanym po śmierci Julii w Lubinie, gdzie mieszkaliśmy, podeszła do mnie mama z córką i opowiedziała, że miała w podstawówce identyczną sytuację. Jej córka była przez dwa lata nękana przez młodzież. Doszło do takiej sytuacji, że nawet wrzucono jej plecak do toalety. Mama tej dziewczyny bardzo często interweniowała w szkole, pisała pisma. Po zdarzeniu z plecakiem w szkole powiedziano jej, że przecież nic się nie stało, to tylko plecak. Matka wzięła torbę pani dyrektor i powiedziała: „Chodźmy do toalety, przecież to tylko torba". Dopiero wtedy pani dyrektor zmieniła ton. Ta dziewczynka próbowała odebrać sobie życie. Rodzice zdecydowali, że przeniosą ją do innej szkoły. Znów to ofiara musiała uciekać.
Julia miała nadzieję, że w szkole średniej będzie lepiej?
MONIKA:
Szkoła średnia to była dla Julii kolejna szansa i ogromny strach: „Mamo, pewnie znów mnie nie polubią". Pocieszałam, że będzie inaczej, że dzieci już starsze. A Jula na to: „Mamo, to tak nie działa". I miała rację.
Treści z internetu poszły za nią. Ktoś był w nowej średniej szkole z tych wcześniejszych czasów i przekazał innym te opinie o Julii z podstawówki. I właśnie w technikum Julia doświadczyła apogeum hejtu, kiedy dziewczyny z klasy otoczyły ją i wyśmiewały dosłownie od stóp do głów.
WOJCIECH: Szydzą z niej, nagrywając przy tym filmik telefonem. Ostatecznie dochodzi do tego, że zostaje uderzona, ucieka do wychowawcy, chowa się tam i pisze do nas, żebyśmy przyjechali. My momentalnie pojawiamy się w szkole.
MONIKA: Do dzisiaj ani dziewczynka, która uderzyła Julię, ani żadna z tych dziewczyn, które nagrywały film, nie poniosły konsekwencji. Więc co ma powstrzymać osoby z tendencją do takiej agresji, jeżeli kary nie ma?
Była sama?
WOJCIECH: Do bólu. Wcześniej miała przyjaciółkę od przedszkola. Może w czwartej klasie ich drogi się rozeszły, tamta dziewczynka zdecydowała, że będzie się przyjaźniła z inną koleżanką. Julia rozpaczała, do nikogo się już nie zbliżyła. Może gdyby nie była tak samotna, to wszystko inaczej by się potoczyło. Podstawówka była koszmarem. A w szkole średniej odrzucenie było widać nawet po usadzeniu w ławkach. Ławki były w dwóch rzędach. W jednym siedziała Julia i inna dziewczynka, też klasowy odrzutek. W drugiej – reszta klasy.
MONIKA: Dla nas nie do pojęcia były reakcje nauczycieli. Choćby taka sytuacja: Julia zostaje usunięta z grupy klasowej, gdzie były umieszczane zadania domowe, my zgłaszamy do wychowawczyni, że Julka nie może odrobić lekcji, bo jest przez dziewczynki wyrzucona. Wychowawczyni zapewnia, że się tym zajmie. Do końca roku nic się nie zmieniło.
WOJCIECH: Albo zdjęcie... Na drzwiach klasy było klasowe zdjęcie. Julia i ta druga odrzucana dziewczynka były zamazane. Nikt tego zdjęcia nie usunął. Nikt nie zareagował. A Julia zdecydowała, że znów zmieni szkołę.
MONIKA: Zawsze chciała być fryzjerką, więc poszła do szkoły fryzjerskiej. Ale prawda jest taka, że ona znowu uciekła.
Jak było?
MONIKA: Kupiła sobie nową torbę, przybory do pisania. Wiemy, że jeszcze wtedy miała nadzieję, że będzie dobrze.
WOJCIECH: Mówiła, że w szkole nie jest źle. Dziś wiemy, że zdarzyło się coś złego poza szkołą, o czym nie chcemy teraz mówić. Od psycholożki, która zajmowała się Julią, usłyszeliśmy, że to był czynnik spustowy, który odebrał Julii nadzieję. Dwa dni później próbowała popełnić samobójstwo.
Próbowała?
MONIKA: Próbowała się zabić. Przeżyła. Ale w internetowych wiadomościach pisała, że następnym razem już tak nie będzie. Byli ludzie, którzy o tym wiedzieli.
Nikt was nie zaalarmował?
WOJCIECH: Może tak pojmowali lojalność, a może nie traktowali tych słów poważnie.
MONIKA: Kilka dni później, 16 września, Julia odebrała sobie życie. I dla nas to był koniec świata.
Staraliście się jej pomóc z całych sił.
MONIKA: Staraliśmy się być zawsze przy niej. Ale może był jakiś inny sposób.
WOJCIECH: Julia, jak to nastolatka, czasem się buntowała, czasem się sprzeczaliśmy, ale bardzo ją kochaliśmy i ona o tym wiedziała. Zawsze jej powtarzaliśmy, że w razie czego jesteśmy za ścianą i możemy porozmawiać, pomóc. Kiedy była smutna, pytałem, czy mam interweniować, z kimś porozmawiać, coś ruszyć. Mówiła wtedy: „Lepiej nie, tato, bo będą mnie nazywać »sześćdziesiona« (młodzieżowo: donosiciel – red.)". Kilka tygodni przed śmiercią zaczęła do nas przychodzić i się przytulać, częściej niż zwykle. Mówiła, że nas bardzo kocha. To było wręcz przerysowane. Mówiliśmy: „Też cię kochamy. Jesteś najwspanialsza na świecie". Nawet się cieszyliśmy, bo myśleliśmy wtedy, że Julia czuje się lepiej. Teraz wiemy, że to było pożegnanie.
MONIKA: Psychologowie mówią, że tak może wyglądać zachowanie osoby, która podjęła decyzję, że odejdzie. Przestała już walczyć, przestała się martwić. Wyglądała, jakby była weselsza. A ona po prostu była pogodzona. Dopiero teraz to wiemy. I wciąż zadajemy sobie pytania, co jeszcze mogliśmy zrobić.
Zauważyłam, że o hejtującej wasze dziecko osobie powiedziała pani tak łagodnie, „dziewczynka".
MONIKA: Nadal patrzymy na te osoby jak na dzieci. Podchodzimy do innych z szacunkiem. Stało się bardzo źle. Stała się straszna tragedia. Ale nie żywimy do nikogo nienawiści. Przepełnia nas ogromny ból i tęsknota za Julią. Opowiadamy naszą historię dla innych dzieci i wiemy, że Julia by tego chciała. Żeby przebudzić ludzi. Teraz naszym marzeniem jest, aby – na wzór „ustawy kamilkowej" – stworzyć „ustawę Julii", która zaostrzyłaby przepisy, mówiła o konsekwencjach dla hejterów, o sposobach pomocy tym, którzy hejtu doświadczają.
Skąd w was ta siła?
MONIKA: To dla nas wielki wysiłek i drapanie rany. Zdobywam się na to, bo mam poczucie, że trzeba o tym mówić dla dobra innych dzieci. Bo może one, po nocach, dobite hejtem, płaczą, nie widząc nadziei. Może mówienie o naszej historii komuś pomoże. Może komuś otworzy oczy. Bo tragedia nie otworzyła.
WOJCIECH: Po śmierci Julii dotarliśmy do postów, w których młodzi ludzie drwią sobie z tego, że odebrała sobie życie, wciąż obrzucają ją wyzwiskami. To są anonimowe konta, ale wiemy, że to ludzie, którzy znali Julię
MONIKA: Na pogrzeb Julii przyszły uczennice z jej szkoły, patrzyły na nas, śmiały się. Wracałam od grobu Julii, trzymałam jej zdjęcie. Spuściłam głowę, bo nie mogłam w to uwierzyć. Kim trzeba być? Jak to w ogóle możliwe?
Już po śmierci Julii dowiedziałam się, że w naszych okolicach była dziewczynka, która z powodu hejtu rówieśniczego odebrała sobie życie. Wcześniej o tym nie słyszałam. Cierpię, ale znajduję siłę, żeby mówić o Julii głośno, bo nie ma we mnie zgody na to, żeby dzieci odchodziły w tak strasznym cierpieniu z powodu hejtu. Dopóki żyję, będę o tym mówić. Nawet resztkami sił.
Link do artykułu: https://surl.li/vbwtjn